Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.

otwartych... i próbować szczęścia... bez towarzysza.. Poszedł więc wprost do mieszkania Violi.
Niespodziewano się go tam wcale. Cerber siedział przy drzwiach, Herman zobaczywszy go, minę ułożył niewinną, spokojną, obojętną.
— Dzień dobry panu Pawłowi.
— Do nóg upadam pana grafa.
— Jest mój brat Sylwan?
— A — nie ma... o téj porze?...
— Jakto? miał być niezawodnie. — Herman spojrzał na zegarek.
— Miał być? powtórzył Szerszeń głową trzęsąc. Miał być? mości dobrodzieju.
— Miał być, panie artysto — dodał Herman, jestem pewien, że nadejdzie... Gdybym tu mógł na niego poczekać...
— Tu? spytał Szerszeń.
— Spytajcie się panienki, ręczę, że pozwoli... będzie grzeczniejsza od was, rzekł hrabia.
Viola słuchała podedrzwiami, zdawało się jéj śmieszném, tak się obawiać młodego i przyzwoitego człowieka. Uchyliła nieco drzwi i odezwała się:
— Chce pan się tu doczekać pana Sylwana? bardzo proszę... ale czyż być obiecał?
— Niezawodnie! skłamał wchodząc Herman i oczyma pożerając Violę, któréj smutny wdzięk zdawała się słabość i wymizerowanie powiększać. Była to chorobliwa piękność, w któréj się czasem zdrowie kocha — dla praw kontrastu. Czarne jéj