Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.

jak mi się chce zapłakać bezbronnéj słysząc te słowa... Powiedz pan? miałżebyś odwagę w salonie pierwszéj lepszéj panience je powtórzyć?
— Gdybym czuł — niechybnie — rzekł Herman.
— A powiedziawszy je, byłbyś związanym.
— Ja się równie czuję niemi związanym względem pani...
Ruszyła ramionami Viola i odwróciła głowę. Szerszeń wszedł coś mrucząc, popatrzał na hrabiego, na aktorkę... ruszył ramionami i wysunął się...
Herman wziął kapelusz.
— Widzę, rzekł, że się Sylwana nie doczekam. Mówmy seryo... Pozwól mi czasem przyjść, przynieść sobie słowo pociechy... Do serca, zajętego może, nie roszczę praw, szanuję uczucie — lecz czemużbym nie mógł być jéj dobrym bratem i przyjacielem?
— Dla tego, że w tę przyjaźń, niestety! nikt nie uwierzy... Wam się nic nie stanie... na mnie powiedzą żem wietrznica... Chcesz że pan, żebym okupowała te miłe chwile wstydem i — obmową ludzką?..
— To prawda! ale gdybyś miała serce litościwe, dobre... a zrozumiała mnie i wierzyła... możebym to pozwolenie uzyskał...
Była chwila milczenia, biednemu dziewczęciu czegoś łza zakręciła się w oku, spojrzała się na Hermana milcząco...
— Tylko mi pan już o żadnéj nie mów miłości! szepnęła cicho — to boli!