Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.
XIX.

Nazajutrz rano, gdy hrabina miała rozpoczynać toaletę, która zwykle trwała bardzo długo, a teraz się przeciągała do nieskończoności, bo chciała się przypodobać Lubiczowi... panna Złocińska, którą snadź Herman skłonił do tego... oznajmiła jéj, że jakaś młoda przyzwoita osoba z małém dziecięciem, prosi koniecznie, aby na osobności z hrabiną widzieć się i pomówić mogła.
— To pewnie jakaś żebraczka... stęknęła matrona — zlituj się, uwolnij ty mnie od niéj... daj jéj co tam uważasz...
— Ale to wcale nie wygląda na żebraczkę.
— No, już ja ci powiadam... choćby w atłasach była... pewnie po pieniądze... Tym natrętom opędzić się nie można.
— Wyraźnie mówi, że ma interes osobisty, ważny... tyczący się... podobno, jeśli dobrze zrozumiałam, pana Lubicza...
Hrabina przestraszyła się.
— Cóż to? ktoś już z jego ubogiéj familii, czy co?
— Nie, zdaje się być Niemka...