Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.

— A no... to trzeba ją poprosić — ale cóż to może być? proszę ciebie, co to może być?
— Nie wiem, szepnęła Złocińska...
Hrabina przejrzawszy się w lustrze i mączką ryżową przypudrowawszy twarz... wsunęła się do salonu...
Tu stała już z maluchném śliczném dziecięciem, wystrojona po parafiańsku, in fiocché, panna Gretchen Frisch, cała różowa ze wzruszenia i wstydu... Mówiła szczęściem po francuzku i po polsku, że się z hrabiną rozmówić mogła, a użyła francuzczyzny, aby dowieść, że przecię należała do gebildowanych.
— Pani hrabina Ramułt?.
— Tak jest... pani...
Gretchen zaczęła płakać i z za łez mówić — pokazując jéj dziecię.
— Widzisz pani przed sobą nieszczęśliwą ofiarę... niewiary i nikczemności mężczyzn... Zostałam przyrzeczeniami małżeństwa... które złożyć mogę w listach... uwiedziona przez hrabiego (dodała mu ten tytuł) Lubicza.
Matrona z krzykiem padła na kanapę łamiąc ręce: sądziła z razu, że to sprawa syna, tycząca się tylko jéj worka... cios uderzył ją w serce...
— Tak jest, mówiła zapominając już płakać Gretchen, a zapalając się coraz więcéj; tak jest, ten niegodziwy człowiek... jest ojcem niewinnéj istoty, którą pani widzisz na mych rękach... Wiem z odgłosu publicznego, iż hrabia Lubicz zamyśla się