Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/51

Ta strona została uwierzytelniona.

podłoga umyta świeżo i trochę kwiatów stanowiły całą ozdobę. Niegdyś stary kapelmistrz teatralny nauczył ją był trochę grać na fortepianie: lubiła muzykę, i liche klepadełko w kątku służyło jéj w rzadkich chwilach wolnych do wygrywania śpiewek, które się jéj podobały i starych sonat Mozarta i Haydna, które od pierwszego jeszcze nauczyciela w podarku dostała. Innych nut nie było kupić za co, pilniéj się uczyć nie miała kiedy, muzyka była dla niéj tylko rozrywką... Trochę książek na półce... a dużo robót ręcznych zalegało po sprzętach. Do ulicy i na scenę trzeba się było ubrać, często strój gdyby go szwaczka robiła zbytby się okazał kosztownym; musiała więc Viola, z pomocą Szerszeniowéj w okularach, zszywać, łatać, garnirować, aby jako tako pokazać się obok artystek imponujących jéj tualetą ofiarowaną przez wielbicieli, usiłujących zagasić wdzięk dziewczęcia pięknością uzyskaną z pomocą sztuki i świecących gałganków... Viola ubierała się bardzo skromnie, z pewną nawet przesadą prostoty a było jéj z tém tak do twarzy, że towarzyszki nie mogły jéj tego przebaczyć.
Dzień każdy schodził szybko na zajęciach, często i rolę sobie przepisać saméj było potrzeba, i strój obmyślić a uszyć, i wyuczyć się sztuki... i odbyć próbę. Ledwie godzina czasu została na jaką książkę i pobrzdąkanie na fortepianiku... Już od roku prawie z pracy i życia biednego zaczęła pokaszliwać, doktór kazał jéj pić emską wodę. Chodziła więc