Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie idzie mi o nich panie Pawle, ale o własną spokojność.
Zapukano do drzwi, wszedł Sylwan, który zaraz po odprawieniu Hermana przybiegł się tłómaczyć.
— Daruj mi pani, stało się czego ja nie mogłem przewidzieć, albo raczéj nie przewidziałem, bom zawierzył bratu... Pobiegłem dla chorego Hermana po suknie, zakazując mu otwierać gdyby dzwoniono. Ciekawy chłopak nie dotrzymał mi słowa, klnę się pani, że tak było.
Mówił to żywo z widocznym bólem, tak, że Viola wstała z kanapy, i podając mu ręce zawołała równie gorąco:
— Ależ ja pana nie obwiniam, bynajmniéj! Jużciż bym go nie posądziła o żadną zdradę... Tylko ponieważ mój nieszczęśliwy los chciał, by mnie wyszpiegowano — już mi nie wypada narażać się na złe języki.
— Złe języki, panienko — wtrącił Szerszeń, jak mówi nieśmiertelny nasz Szekspir — nie ukąszą dyamentu.
Mimowolnie z téj cytaty uśmiechnął się Sylwan... Viola téż smutnie rozśmiała się z poczciwego suflera, który tabaki zażył i ręką strzepnął.
— Przyszedłem wytłómaczyć się pani i — sam nie wiem jak — ale pragnąłbym z serca poradzić coś, naprawić — rzekł Sylwan... powinnaś pani wody pić aby nie kaszlać.