wszystkich znajomych, raz na zawsze zapraszanych. Matka wymagała od syna szczególniéj w te dni, aby się u niéj w salonie koniecznie znajdował. Herman nudził się, ale w tém woli matki posłusznym być musiał. Zapraszał tylko zwykle kilku z młodzieży, z którémi wycofywał się do bocznego saloniku, i tam maleńką grą zabawiali się jak mogli najciszéj.
Przez czas swojego pobytu hrabina koło znajomości umiała sobie wyrobić; bywali mniéj więcéj wszyscy do zachowawczego obozu rachujący się, i co tylko lepszém towarzystwem się zwało. Niektórzy nawet po dobréj wieczerzy nazywali ją szanowną matroną polską...
Schodzono się na te wieczory po godzinie ósméj, ale punkt o ósméj hrabina już siedziała na kanapie, w miejscu, na którém hołdy zwykła była przyjmować.
Spojrzmy na nią, dopóki nie zaczną schodzić się goście...
Przy świecach z dala — pomimo otyłości, hrabina wyglądała dosyć świeżo. Na szerokich ramionach osadzona maleńka główka z rysami drobnemi i regularnemi, usteczka zesznurowane, nosek spiczasty, oczy wielkie czarne, wyraz twarzy melancholiczny, czyniły wrażenie miłe... Rączkę miała białą, pulchną, i nadzwyczaj starannie utrzymywaną. Zdobiły ją kosztowne pierścienie, a do stroju téż nigdy nie brakło łańcuchów, bransolet i świecącéj jubilerszczyzny.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/64
Ta strona została uwierzytelniona.