Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

doskonale zrozumiał, iż on był przyczyną tego wrażenia; skinął na brata i wyszedł z nim razem do sąsiedniego pokoju.
Przez jakiś czas jeszcze milczano, w końcu Paprzyca przysunął się z krzesłem do gospodyni.
— Pani hrabino dobrodziejko, zawołał zniżając głos — z jakiémże zdumieniem spotykam tu tę figurę w jéj salonie! Czyż być może ażebyś hrabina przyjmowała u siebie ludzi tak skrajnie przeciwnych swoim przekonań, jak ten pan inżynier?
— Ale to jest jakiś przyrodni brat mojego Hermana — odparła hrabina — pojmuje pan...
— Święte są węzły rodzinne! lecz gdzie zagraża zaraza moralna, gdzie idzie o ratowanie duszy! Czy się pani hrabina nie lęka wpływu tego szkodliwego, zdolnego a upartego człowieka na młodociany umysł pana Hermana?
— A! ja to wszystko wiem, szanowny panie, i gryzę się a martwię, mówiła hrabina wzdychając — ale jakże się go pozbyć?
Paprzyca się zamyślił.
— Położenie jest wyjątkowe — rzekł; a jednak przestrzedzby należało Hermana... nakazać mu, by unikał...
Tu schylił się do ucha hrabiny.
— Mam podejrzenie, że hrabiego wprowadza w złe towarzystwa, zapoznaje z aktorkami, ułatwia widywanie się z niemi...
Hrabina ręce ze zgrozą największą załamała...