Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale cóż do tego Hanna należy? śmiejąc się spytała Lelia — c’est une lubie!
— Hanna ma majątek! Hannę nawrócą... głowę jéj zawrócą... i pójdzie za ich wybranego lub... do klasztoru na ksienię... Wmówią jéj missyę obrony społeczeństwa, porządku... religii.
Zerwała się Lelia z krzesła, rzuciła album, pobiegła do brata i pocałowała go wołając:
— Jesteś monoman!...
Potem wróciła do krzesła...
Śpiewka dochodząca z ogrodu i uderzenie silne furtką nie dały jéj mówić daléj: w progu, w kapeluszu, niepostrzegłszy jeszcze Lelii — stał Herman.
— Sylwanie! zawołał, ratuj! umieram...
W téj chwili postrzegł Lelię i zmieszał się; ona parsknęła śmiechem.
— A! przepraszam! nie widziałem pani.
— Cóż ci się stało? zapytał podchodząc Sylwan.
— Nic, spokojnie odparł Herman: moja chroniczna choroba — nudy.
— Kobiety, dawniéj słynęły jako lekarki — wtrąciła Lelia szydersko na niego patrząc, na nudy mam doskonałe lekarstwo...
— Dajże mi go... pani... siostro... wahając się jakiego ma użyć wyrazu, odezwał się Herman i spojrzał na nią tak, że się jéj tego biedaka żal zrobiło.
Siadajże — panie lub bracie, jak chcesz, poczęła wesoło... Przyznam się, że jal na rodzeństwo jeste-