mama! gorzéj, cóżby powiedziało jéj świątobliwe otoczenie. Praca zaraz pachnie demokracyą, radykalizmem, my jesteśmy ortodoksy... modlić się nam wolno a pracować tylko na chwałę bożą, i — zresztą praca tak to coś nieoznaczonego... vague... wolałbym się zakochać.
Śmieli się z Hermana, on na Lilię patrzał, ona na niego.
— Widzę, że z ciebie braciszku bardzo biedne stworzenie... rzekła cicho — my ubodzy choć tych waszych chorób nie mamy... to pociesza.
— Na świecie kompensuje się wszystko, c’est connu! mówił Herman. Mama, która zapewne musi się też domyślać, że ja się nudzę, chce mnie zapędzić w święty stan małżeński...
— Doprawdy? i już dobrano bratu towarzyszkę nudy i niedoli?
— A jakże! komitet na większą chwałę bożą czuwa, bym mezaliansu nie popełnił. Ale kochana siostro — (si vous permettez) — mogą się strasznie omylić w rachubach...
— Kogóż przecie swatają?
— Najpiękniejszą, najbogatszą, najrozumniejszą jak powiadają, prawdziwy ideał, o którym wy może najlepiéjbyście mi coś powiedzieć mogli — pannę Hannę.
Sylwan obrócił się zdziwiony, Lelia aż krzyknęła.
— Jakto! już postanowiono?
— Już, c’est dit — mówił Herman wzdychając. Nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.