Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżtu zrobić? z zakłopotaniem zawołała Lelia patrząc na brata: myśmy tam także być mieli?
— A! to się cudownie składa! rzekł Hermau... chociaż, chociaż mama może nie zupełnie będzie temu rada... bądźcie koniecznie... ja was żegnam, idę, ubieram się i do zobaczenia...
Ścisnął rękę Sylwana, Lelii, i szybko wyrwał się z ogródka...
Po jego wyjściu długo pozostali nie przemówili do siebie.
— Osobliwszy chłopiec — odezwała się w końcu wdowa — żal mi go, mam dla niego współczucie siostry... ale co się z nim stanie...
— Nikt nie odgadnie gdzie go burza poniesie, odpowiedział Sylwan. Ciężko uwierzyć temu, ale to są zwykłe owoce tego wychowania religijnego pozornie, które tworzy takich sceptyków i nieszczęśliwe istoty wyżyte, nim żyły... Cokolwiek bujniejsza i bogatsza natura przywiązana do kołka, wykrzywia się tak poczwarnie nie mając swobody rozwinąć się wedle praw natury swéj; słabsze cherlają i z nich karłowaty chiński tworzy się ogródek.
Na tém skończono rozmowę... Lelia poszła się ubierać na wieczór, Sylwan miał ją przyjść zabrać... o naznaczonéj godzinie... Herman wróciwszy do domu położył się z cygarem na kanapce i przedrzemał do wieczora... ledwie zdążył się potém ubrać, gdy paradny ekwipaż hrabiny oznajmiono, matka po niego przysłała.