Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ramułtowie.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

lia właśnie tak prowadziła partyę szachów, aby je ułatwić...
Herman, jak zwykle gdy nie był gadatliwy i szyderski — miał minę złego humoru i milczał nadąsany... Wzrok Hanny spokojny, łagodny, niby obojętnego zupełnie widza, chodził po obu braciach... Jakby się to było złożyło, gdyby dłużéj sann pozostali nie wiem — lecz na szczęście Hanny i Sylwana, nadjechała pani prezesowa z córką Izą, ową właśnie o któréj Herman powiadał, że się w niéj kochał dopóki się z nią nie rozmówił. Prezesowa zasiadła na kanapie obok hrabinéj, głośną i żywą rozpoczynając rozmowę, bo była w słowach niewyczerpaną i należała do tych niewiast, które Rzewuski zwał matkami kościoła — Iza wysunęła się szukać towarzyszek w drugiéj sali. Nie wiem co Hermanowi przyszło na myśl i jaka go fantazya ukąsiła... ale od wnijścia prezesównéj przywiązał się do niéj.
Panna Iza była skromném dziewczęciem, wychowaném w Sacré-Coeur i tak na pozór skromném a bojaźliwém, że zdawała się nie módz trzech zliczyć. Trwożyła się i rumieniła co chwilę, spuszczała oczy i ładna jéj twarzyczka mieniła się jak sensytywa za każdym słowa powiewem... Taką była zwykle, gdy we cztery oczy wiodła rozmowę z narzuconym jéj partnerem w tańcu, lub zaprezentowanym kawalerem w białych rękawiczkach; taką ją znał Herman... nie domyślając się wcale, iż Iza, gdy czuła po za sobą zastęp niewieści a nie miała przy