............his present.
Is a wither’d branch, that’s at top only green.
(Darem jego jest zwiędła gałąź, zielona tylko
u szczytu).
W obszernym pokoju, który niegdyś mógł się salonem nazywać za lepszych czasów, u okna, którego szyby, dawno niemyte i od słońca poprzepalane, przybrały barwę mętną i mglistą, — siedziała w krześle szerokiem, wytartem, bez koloru i prawie bez kształtu, skulona nad jakimś łachmanem, na kolanach rozciągniętym, kobieta niemłoda, o której wieku jednak trudno było sądzić. Z postawy, z rysów nawet, pomarszczoną i zżółkłą skórą okrytych, można jej było dać lat najmniej siedemdziesiąt. Suche, wychudłe ręce, wyciągnięte na robocie, drżały jak u staruszki, plecy były zgięte i przygarbione, jakby wieku ciężarem. Chwilami jednak, gdy myśl jakaś czy uczucie, z głębi idące, przebiegło ją iskrą elektryczną, wyprostowywała się, poruszała żywo, patrzyła bystro i znowu opadała, wysilona, w stan zwykły odrętwienia i ociężałości. Znać było, że nie sam wiek, lecz i nieszczęścia doznane, ciążące na biednej staruszce, tak ją wyczerpały i przygniotły, choć duch żył w niej cały jeszcze.