Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

formalnie zabronił, ażeby nie ośmielać Henryka i nie dawać mu zręczności zbliżenia się do jego córki. Henryk więc zdala tylko wymieniał czułe wejrzenia z panną Hanną, hożą, rumianą, czarnooką, z koralowemi usty dziewicą, spoglądającą śmiało na wszystkich i prowadzącą ten handel wejrzeniami nietylko z rozkochanym Henrysiem, ale i z wielu innymi, słodkie ku niej zwracającymi oczy. Panna Cecylja zdala tylko przelotnie dojrzała Hanny, która się jej nie podobała. Cała ta rodzina Sławczyńskich, wyjąwszy skromnie ubranego, choć dumnie nadętego pana ojca, wyglądała na dorobkiewiczów, tak się iskrzyła, błyszczała i błyszczeć chciała. Sama pani słuszna, chuda, wysoka, z długą szyją, wyprostowana, nosiła wypisane na czole, że była de domo Motowidłowska, co miało znaczyć wiele, a w istocie... niewiadomo, co znaczyło. Córka obiecywała być do niej kiedyś podobną, ale była nierównie piękniejsza i zalotny uśmieszek ciągle wykrzywiał jej usta.
Henryś, choć został w kościele do końca i wychodził z niego razem ze Sławczyńskimi, zdaleka im się tylko ukłonił i pomimo czule wabiących go oczu panny, obawiając się ojca, który był impertynent, na uboczu pozostał. Nim Sławczyńscy do powozu siedli, jeszcze kilka wejrzeń utkwiło w jego piersi młodzieńczej, a gdy landara znikła, Henryś z westchnieniem pociągnął z innymi do restauracji. Wszyscy znajomi widzieli, jak na niego panna spoglądała; po sąsiedztwie chodziła wieść, że się ona w nim kocha... prześladowano go nią, a Henryk milczał. Wiadomo było bowiem, że panna wychodziła z rozkazu ojca za Mazurowicza, majętnego młodego chłopca, wątpliwej procedencji, nieosobliwego, ba nawet wcale zaniedbanego wychowania, ale pięknego i bardzo gospodarnego. Na to zdawało się, że już nie było ratunku, bo Sławczyński nie dawał sobą rządzić, chyba gdy się tego nie domyślał, iż nim kierowano, a miał to, jak powiadał, w zasadzie, że kobiety krótko trzymać po-