Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

nie trafiło, by mu ona figla wyrządziła i dała go pochwycić na kłamstwie.
Gdy weszli Henryś z Julkiem, do których obu kapitan miał słabość, kij bilardowy przyłożywszy do ramienia, powitał ich serdecznie.
— No, powinszować, podobnoście się siostry doczekali — zawołał — a mówią, że piękna bardzo. Ho, ho! zaraz się stare pałacysko w Zawiechowie ożywi.
Chłopcy, przez uczucie poszanowania dla siostry, jakoś niemile tem dotknięci, nic nie odpowiedzieli. Kapitan zaraz to zmiarkował i przerwał.
— A pan Henryk, — rzekł — jak z krzyża zdjęty, jak delikwent! Tu mu z pod nosa pannę biorą! Cha! cha! cha!
— Jeszcze na dwoje babka wróży! — wtrącił Machczeńko. — Nie dałbym ja trzech groszy za to, czy się Mazurowicz ożeni.
— Ja tam nie wiem, — wtrącił trzeci — kto się z nią ożeni, ale przez całe nabożeństwo oka nie spuściła z pana Henryka, a on w nią patrzył jak w tęczę, na to przysiąc mogę.
— Do tysiąca kartaczów, — zawołał Pupart — to szczęśliwy człek! Panna go kocha, a inny się z nią żeni. A toć najsłodsza czeka waćpana przyszłość, bez najmniejszego kłopotu. I waćpan stękasz, chudniesz, martwisz się? Podziękuj przeznaczeniu!
Wszyscy śmiać się poczęli, a Henryk się zarumienił.
— Zaprzyjaźnij się z Mazurowiczem; o ile wiem, poczciwy, ale bałwan. Panna go za nos będzie prowadziła; zostaniesz przyjacielem domu. Najsłodsza w świecie perspektywa! Cha! cha! cha!
Wtórowano kapitanowi, a chłopcy się jakoś zakłopotali.
— Panna piękna, majętna, nie przeczę, i bardzo w główce ma dobrze; ale dziękuj asindziej Panu Bogu, że się z nią nie żenisz. Oczyma strzela okrutnie i polowanie to lubi...