Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Znowu śmiechy słyszeć się dały. Henryk za rękę pochwycił starego kapitana i rzekł na serjo pocichu:
— Daj pan pokój, czynisz mi przykrość.
Pupart patrzył mu w oczy.
— Chcesz? to zamilknę... ale wierzaj mi, panie Henryku, intencji w tem złej nie było... kurować cię chciałem.
Rozmowa zbiegła na inny przedmiot. Henryk i Juljan doznali tu dziś dziwnego wrażenia. Dawniej wśród towarzystwa, jakie się tu zwykle zbierało, czuli się jak w domu; żarty, dosyć tłuste, bawiły ich, ton gburowaty nie raził. Teraz, po dwóch dniach przebytych przy siostrze, restauracja ze swą ludnością męską wydała im się nieznośna, przykro ich podrażniły żarty cyniczne, obejście się i mowa młodzieży.
Julek szepnął na ucho bratu, aby wyjść. Jakoż, zakręciwszy się ledwie, powrócili wprędce do pałacu.
Starościna już siedziała w swym fotelu i spoglądała na Cesię, jakby zdziwiona jej zbyt skromnem ubraniem, które trochę może na dzień świąteczny do kościoła za złe jej miała. Wolałaby była, aby wystąpiła świetniej. Tak samo jak chłopcom z ostatniego grosza starała się sprawiać dosyć, jak na wieś, wytworne ubrania, aby niemi istotny niedostatek przysłonić... tak i wnuczkę chciałaby była widzieć strojniejszą. Marzyła dla nich o losach cudownych... o tem, że i ludzie na nich poznać się powinni. Była najpewniejsza świetnego dla Cecylki marjażu... trochę nawet, patrząc na nią, odżyła. Cecylja, mimo staranie o to, by się pokazać wesołą, posępna była i smutna. Chwilami zamyślała się dziwnie i nie słyszała, co do niej mówiono. Cierpiała widocznie, ale walczyła z uczuciem wewnętrznem, uśmiechając się do babki i braci.
Obiad niedzielny Piotrusi niebardzo był wytworny. Psuła jej humor obecność owej Szymonowej, której jeszcze odprawić nie było czasu. Dwie te niewia-