Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

sty czuły jakiś wstręt ku sobie. Po obiedzie chłopcy się wyrwali w sąsiedztwo, Cecylja poszła się przejść pod lipy. Tymczasem nadszedł ks. Kulebiaka i zobaczywszy ją, furtką boczną wsunął się do ogrodu. Cecylja powitała go bardzo wdzięcznie. Był to prawdziwy przyjaciel ich domu.
— Jakżem ja szczęśliwa — odezwała się — że tu ojca dobrodzieja spotykam. Właśnie pragnęłam sam na sam z nim rozmowy, bo przy babuni nie wszystko mówić wypada, ażeby jej nie martwić.
— O cóż to idzie? — zapytał wikary, mierząc ją oczyma.
— Mój ojcze dobry, — zawołał Cecylja, ręce łamiąc — co z nami będzie? Powiedzcie mi, co z nami będzie? O mnie bynajmniej nie idzie, ja nie potrzebuję niczego, mogę zarobić na siebie, a przyszłości innej jak ta ani się spodziewam, ani pragnę. Babcia kochana dożyje dni swych w tym spokoju, do którego nawykła; — ale bracia moi, bracia?
Ksiądz Kulebiaka uśmiechnął się z rezygnacją prawdziwego chrześcijanina, który więcej na Pana Boga, niż na siły i starania ludzkie nawykł rachować.
— Panno Cecyljo kochana, — rzekł — mnie się widzi, że przy pomocy Bożej niema się tak dalece znowu czem kłopotać. Chłopaki zdrowe, niegłupie, jakie takie wychowanie jest, głowy otwarte, prezentują się dobrze, imię poczciwe, serca niezepsute... Jakoś Bóg da. Wolałbym pewnie, żeby z tym ateuszem jawnym Pupartem nie przestawali, bo to jest gorszyciel młodzieży... i że go na cmentarzu katolickim nie dam pochować... no! chybabym nie żył. Niech za płotem gnije! na święconej ziemi leżeć niewart. Ale, wracając do rzeczy, czegóż to znowu pragnąć? Chłopcy znajdą sobie posażne panny.
Cecylja drgnęła.
— Mój Boże — zawołała — czyż koniecznie tym sposobem mają się dobić dostatku?
— Złego w tem niema nic — odpowiedział wika-