Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

po tysiąc złotych, to teraz już zszedł na sto rubli i kawęczy, że mu ciężko.
Wspomnienie jałmużny tej rumieniec wywołało na twarz panny Cecylji; chciała się usunąć, gdy Piotruska, zatrzymując ją, szepnęła jeszcze:
— Oznajmia, że sam będzie w przyszłym tygodniu. — I mówiąc te słowa, złożyła ręce. — To dopiero plaga jego tu przyjmować, bo to gęba popsuta. Człowiekby rad ptasiego mleka mu dać, a dla niego nic niema dobrego. Co weźmie do ust, to się krzywi.
Starościna była ożywiona, jak zwykle, gdy ją spotkał jakiś dowód pamięci od rodziny lub obcych.
— Marszałek się nam obiecuje w odwiedziny, — rzekła, zwracając się razem do Cecylji i do wikarego — trzeba obmyśleć, jak go przyjmiemy. To jedyny dobrodziej mój... to mój poczciwy, kochany Bolek.
I przycisnęła list do piersi.
— Biedny on — dodała. — Troje sierot mu żona zostawiła... a tu urząd... ludzie go kochają, raz wraz im służyć musi... zaufanie w nim mają... Ani gospodarstwa, ani własnych interesów, ani wychowania dzieci dopilnować nie może. Prawdziwa ofiara!
I westchnęła.
— A ty, Cesiu, — dodała — pamiętasz tego kuzyna?
— Ja, babciu, bardzo mało... nie widywałam go często.
— Ale mógł się w pamięć wrazić: piękny, dziwnie przyjemny mężczyzna, blondyn, słuszny, oczy niebieskie, uśmiech taki miły, a takie to dobre, poczciwe, złote serce...
Wtem staruszka obejrzała się i zapytała o Henryka, o chłopców, bo chciała, aby starszy dla marszałka swój pokój odstąpił i przygotował go zawczasu; ale, jak zwykle, nikt nie umiał powiedzieć, co się stało z paniczami. Nawet Piotruska, która może lepiej od innych wiedziała, gdzie być mogli, wychowańców swoich zdradzać nie chciała.