Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

— Będzie na to dość czasu — rzekła. — Nim marszałek nadjedzie, pokój się oczyści, a i to jeszcze kwestja, proszę pani starościny, czy u nas stać zechce... bo to do wygód nawykło, a tu tego nie znajdzie.
Poobiedni czas spłynął na rozmowie, dopóki wikary nie odszedł na nieszpór. Staruszka wzięła się do książki, Piotruska do gospodarstwa, a Cesia wymknęła się do swojego pokoiku.
Poznać go teraz było trudno po reformie, jakiej uległ pod żwawą dłonią panny Cecylji. Sama się ona nim zajęła i nadała mu tak świeżą i wdzięczną powierzchowność, że się wszyscy zachwycali. Dużo drobnych ładnych gracików, podarków z domów, w których minione lata przebyła, przywiozła z sobą. Miała kilka dywaników, piękny przyrząd do pisania, dużo ładnie oprawnych książek. Wszystko to, ułożone z wdziękiem, zużytkowane zręcznie, nadało mieszkaniu inną zupełnie fizjognomję. Cesia potrzebowała zajęcia; umysł jej, równie jak ręce, czynny był zawsze. Może to był sposób zapomnienia trosk i odpędzenia wspomnień natrętnych.
Gdy starościna weszła i wykrzyknęła zdziwiona, że tak u niej ładnie, Cesia przyskoczyła, w ręce ją całując i prosząc babki, ażeby jej pozwoliła swój pokój trochę tylko uporządkować. Ale staruszka zaprotestowała najgoręcej.
— Proszęż cię, ani mi się waż! To nie może być, ja do tego nawykłam, ja tego nie chcę! Niech ludzie widzą, do czego przyszli Horyszkowie.
Cesia zamilkła.
— Widzi, kochana babunia, — odezwała się po chwili — to i ja też swój pokój będę musiała skromniej umeblować, bo się nie godzi, abym lepiej mieszkała i używała wygód, gdy babcia ich nie ma.
— Zechciałaś! tyś młoda! — odparła starościna.
I więcej już sobie o tem mówić nie dała.
Henryk od siostry wiele się nauczył i u siebie też pokój przybrał potrosze. Co dziwniejsza, leniwy na-