Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

wet Julek począł do szafy zgarniać porozrzucaną odzież i doszedł do tego, że pozwolił zamiatać parę razy na tydzień Andruszce.
Piotruska z niejaką obawą spoglądała na pannę Cecylję i nie powiemy, żeby zupełnie była z niej kontenta.
— Dobre dziecko, — mówiła sama do siebie — ale to nawykło do wygódek, do pieszczot, do państwa i zdaje się jej, że to wszędzie tak można. Zamiatać a zamiatać, myć a szorować, żeby było czysto! zapewne! ale kto? jać przecie nie mogę, dziewka jedna nie starczy, drugiej nająć niema za co, a i wykarmićby trudno. Andruszka, choćby miał czas, czy ten wisus kogo posłucha? Powiedzieć mu, żeby co zrobił, to pryśnie zaraz, mówiąc, że niby ma co pilnego koło koni... a taka to prawda.
I wzdychała poczciwa Piotrusia, aby sobie panna Cecylja te fantazje wybiła z głowy.
Nad wieczorem tego dnia nadszedł Szmul. Ponieważ list od marszałka szedł pocztą i mógł być wszystkim wiadomy, zobaczywszy Żyda przez okno, klucznica go posądziła, iż śpieszył odebrać pożyczone pieniądze. Rada nierada, by sobie kredyt zapewnić na przyszłość, choć wzdychając, postanowiła się wypłacić. Lecz Szmul nie miał wcale długu na myśli. Poczciwy stary postarał się o jakąś lampkę do roboty, o którą go panna Cecylja prosiła, i sam ją uwiniętą w chustkę przyniósł do jej pokoju. Ucieszyła się nią bardzo Cesia, choć sprzęt to był nader skromny, bo przy świecach nie miała zwyczaju pracować. Szmul nie chciał zrazu wziąć zapłaty, ale go zmusiła panna Cecylja. Stał jeszcze w progu, mając ją pożegnać, gdy się zbliżyła do niego piękna panna.
— Niech się dobry pan Szmul ze mnie nie śmieje, — rzekła — ja chcę go o coś zapytać.
— No, co takiego?
— Ale proszęż się nie śmiać.
Szmul uśmiechnął się, ręcząc, że tego nie uczyni.