Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

— Ja jestem bardzo ciekawa, mój panie Szmul, — odezwała się Cesia — a pan jeden będziesz może mógł zaspokoić tę moją niedorzeczną ciekawość.
Zawahała się nieco.
— Proszę też pana Szmula, wszak mieliśmy tu jakieś grunta, przytykające do ogrodu. Czy pan Szmul nie wie, ile to tego było, co jest i co się z tem dzieje?
Stary Izraelita zdziwionemi niezmiernie zmierzył ją oczyma, jakby uszom swym nie dowierzał.
— A nacóż to panience wiedzieć? — zapytał.
Panna Cecylja znowu się wstrzymała chwilę z odpowiedzią. Potarła czoło, ścisnęła ręce i, zbierając się na odwagę, rzekła, przystępując do Szmula:
— Przez te lata, gdym nie była tu z wami, podróżowałam, widziałam, słuchałam i czytałam wiele. Gdzie indziej ludzie sobie jakoś radę dają i z bardzo małemi środkami. Nie śmiej się pan ze mnie. Tu biedna babka cierpieć tylko umie, sił nie ma; bracia moi nie myślą o niczem... może jabym się na co przydać mogła.
Zatrzymała się chwilkę.
— Widziałam — ciągnęła dalej — w Holandji, w Belgji, w Niemczech mniejsze kawałki gruntu od naszego ogrodu, na których, uprawiając kwiaty, szkółki, drzewka, ludzie żyli i majątków się dorabiali. Tam oni musieli walczyć z licznymi współzawodnikami, a u nas wszystko odłogiem. Czemużbyśmy i my...
Żyd stał długo jak osłupiały, słowa nie mogąc wymówić; zaiskrzyły mu się oczy, podniósł czarną jarmułkę.
— Panno Cecyljo, — zawołał — jabym waszej szaty kraj ucałował; to są złote słowa! Panna jesteś mądrzejsza, jak oni tu wszyscy; panna masz siłę i rozum. Ale — uderzył się w piersi — ale to są rzeczy trudne. Mam prawdę gadać?
— O, tylko prawdę, — przerwało dziewczę — tylko prawdę!