Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

— No, to powiem: tego u nas zrobić nie można. A kto to zrobi? Panna nie ogrodnik.
— Owszem, panie Szmul, umyślniem się z tym zamiarem uczyła ogrodnictwa trochę.
Znowu była chwila milczenia.
— No, to dobrze — dodał Żyd. — Ja już widzę, że pannie Bóg dał taki rozum, że ona wszystkiego może się nauczyć i zrobić, co zechce. Ale taka rzecz nie idzie bez kapitału. Tu znaczny kapitał jest potrzebny, a skąd go wziąć?
Zamilkł chwilę.
— Skąd jego wziąć — powtórzył, zapalając się. — Wie panna co? — no, ja go dam!
Cecylja się uśmiechnęła.
— Niech ci Bóg, panie Szmul, dobre twe serce płaci; ale ja kapitału nie potrzebuję. Sześć lat pracowałam, — dodała — byłam w domach, w których moją pracę oceniono; coś zebrałam i zdaje mi się, że to wystarczy.
Szmul złożył ręce i podniósł je do góry: wyrazów uwielbienia mu zabrakło.
— A zatem, szanowny mój doradco, — dokończyła żywo Cecylja — najprzód proszę pana o tajemnicę... powtóre o dokładną wiadomość, jakie i gdzie mamy grunta.
— Ja tego nie potrzebuję ani szukać, ani się dowiadywać, — rzekł Szmul — to wszyscy wiedzą. Jest dwadzieścia morgów poza ogrodem, ziemia dobra... sześć morgów dzierżawi Kuźma Dymiuk... dwanaście Skorobohaty, a reszta leży odłogiem, to tam trawę dla krowy koszą, jak nocą szkodniki nie spasą. — Potrząsł głową. — A co, panienka myśli, sam ogród przecie ma więcej, jak dwadzieścia morgów.
Zamilkł.
— Dziękuję panu Szmulowi — odpowiedziała Cecylja. — Wszak dzierżawa tych mieszczan niedługa?
— Z roku na rok i kontraktów żadnych niema.
Cecylja umilkła... zamyśliła się. Szmul w osłupie-