Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

— Przecież jeszcze niema nic... bądź spokojna. Ja z Cesią pomówię, ona ci się nie sprzeciwi.
Głową potrzęsła stara.
— Dobra panienka, bo ja to od pieluch przecie znam, sama wyniańczyłam i wykołysałam; ale... ona zawsze, bywało, swoją główką, a jak się uprze — rób, co chcesz, postawi na swojem.
Piotruska długo uspokoić się nie mogła i dokazała tego, że starościnę też zaniepokoiła. Staruszka, zwątpiwszy i o sobie, i o Cecylji, myśląc, jak odrobić to, co się stało, poszła modlić się jeszcze na tę intencję do Przemienienia Pańskiego.
Następnego dnia z wielkim niepokojem klucznica szpiegowała każdy krok panny Cecylji, lecz gdy do południa żadne względem ogrodu stanowcze nie zaszły kroki, uspokoiła się powoli. Starościna też nie wznowiła już o tem rozmowy.
— Eh, to jej to tak w głowie, z pozwoleniem, zaświtało, zaszumiało — mówiła sobie w duchu Piotruska. — Zaspała i zapomni. Ale mi strachu napędziła, co się zowie.
Dzień upływał bez najmniejszego wypadku, bez żadnej zmiany. Panna Cecylja pisała listy do południa.
Piotruska i tej pisaniny zrozumieć nie mogła.
— Albo to też — mówiła — do czego cały Boży dzień to pisanie? Oczy tylko psuje i tyle. Co ona może tam tak skrobać po papierze? Żeby pończochę robiła, to takiby z tego co zostało, a z papieru co? — Ruszyła ramionami. — Panie Boże odpuść, taki teraz obyczaj. Książka a pióro — jakby to kobieca rzecz była. Nas nie uczyli tego, a życie się przeżyło, Panu Bogu na chwałę, bez zgorszenia ludzkiego... a z tych mądrości tylko bieda rośnie. Wierci myślą, wierci... aż do piekła się doświdruje.
Przy tym monologu rosół wprawdzie zbiegł i kaczka się przypaliła, ale Piotruska ulżyła sobie, zrzuciwszy ciężar z serca.