Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze mi i chłopców gotowa pobałamucić, — myślała znowu — bo to się młode jedno na drugie zapatrzy łatwo i zaraz mu się tego samego zachce.
Nie mając przed kim się skarżyć, musiała przed sobą. Dzień jednak bez nowego popłochu zszedł do wieczora.
Nazajutrz poszła Cecylja, wprawdzie z rozkazu babki, pokój Henryka obejrzeć, aby dla marszałka był gotowy. Piotruska, nie spuszczając jej z oka, poszła za nią.
— Niech bo panienka — odezwała się do niej — tak się wszystkiem nie frasuje... my tu sobie rady damy. Nietyle my już przeszli. Jezu miłosierny! Marszałek tu za nic nie stanie, on zawsze staje u Szmula. Gdzieby on chciał w tej ciasnocie... a znowu pana Henryka tak zdusić, żeby u Julka spał, to obu będzie niewygodnie.
Panna Cecylja uśmiechnęła się i uściskała ją serdecznie.
— Piotrusiu, serce moje, — odezwała się do niej — ty mnie pono posądzasz, że ja tu wam chcę wszystko przewracać i przerabiać. Nie bójże się i zaufaj mi trochę. Wróciłam do was, aby wam przynieść spokój i ulgę. O to się staram.
Czułe wyrazy i uścisk wnet zmieniły chwilowe usposobienie starej sługi, która ją po rękach całować zaczęła.
— Jezu miłosierny! — zawołała. — Co panienka myśli? Czyż jabym o co złego, uchowaj Boże, panienkę posądzić aby mogła? Ale ja się boję, żeby nam niechcący nie zrobiła się bieda jaka.
Spłakała się stara. Z za łez ujrzała twarz smutnie uśmiechniętą Cecylji i jakoś się uspokoiła nieco.
— Aj! paniunciu droga, — poczęła znowu — co my tu wycierpieli! Uchowajże Boże, aby poślizgnęła się noga jeszcze... to cóż wtedy będzie?