Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

— Będzie lepiej, Piotrusiu, mówię ci, będzie lepiej — zawołała, ściskając ją, Cesia. — Bóg łaskaw, ale i nam trzeba o sobie pamiętać. Uspokój się tylko, a wszystko będzie dobrze.


VII.

Jednego wieczora, gdy Cesia czytała starościnie „Drogę do życia pobożnego“, kroki śpieszne dały się słyszeć w przedpokoju. Piotrusia otworzyła drzwi, wejrzała przestraszona, dając jakieś znaki niezrozumiałe, i wpuściła do pokoju śpiesznie wchodzącego, słusznego, średnich lat, pięknego jeszcze i wiedzącego o tem, że był piękny, mężczyznę, który prawie biegiem, z uczuciem trochę teatralnie się objawiającem, podbiegł do starościny, witającej go ze wzruszeniem istotnem, otwartemi rękami.
Dziwne wrażenie czynił ten gość czegoś nieszczerego, wymuszonego. Gorączka i żywość, jaką objawiał, niepokoiła raczej, niż się udzielała drugim. Mógł mieć lat czterdzieści z górą, ale ślicznie był zachowany na swój wiek, twarz miał pełną, rumianą, uśmiechniętą, oczy niebieskie, łzawe, usta jakieś wysłodzone, wszystkie ruchy zalotnej kobiety, które w mężczyźnie rażą niemile. Wiek mało go zmienił i nadał mu tylko trochę powagi, a łysina podwyższyła piękne czoło. Był to oczekiwany siostrzan pani starościny, ów złotego serca, poczciwy Bolek, jeden z najpopularniejszych w obywatelstwie i najpowszechniej miłowanych ludzi.
Wpadłszy przeze drzwi, nie przeszedł, ale rzucił się ku starościnie, przypadając do rąk jej i nóg, które ściskać namiętnie zaczął. Staruszka się rozpłakała, całując go w głowę. Cesia, która go sobie ledwie przypomnieć mogła, wstała przygotowana do powitania jak z obcym; ale marszałek zwrócił się ku niej z ser-