Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

po salonie, ale jedyne nad kominem nie odbijało nic wcale... uśpione będąc oddawna.
Cecylja od pierwszego kroku i słowa miała już dostateczne pojęcie o tym człowieku, którego znajomość nie wymagała studjów głębszych — objawiał się odrazu, jakim go natura na świat wydała.
— Z jakiem ja niewymownem uczuciem zawsze witam Zawiechów, — odezwał się, przyciskając do piersi z gracją kapelusz podróżny — ach, tego wysłowić nie mogę... Na widok kościołka, pałacu... łzy na powiekach poczułem.
— Poczciwe, złote serce — mruczała roztkliwiona starościna.
— Tym razem wzruszenie moje było jeszcze większe, niż kiedykolwiek, — mówił dalej — bom już wiedział, że poznam drogą kuzyneczkę, którą tak pragnąłem bliżej, lepiej ocenić, tyle o niej słysząc.
Cecylja oczy spuściła.
— Sześć lat niebytności.
— Tak, sześć lat, które mnie się wiekiem wydały — odezwała się, wzdychając, staruszka.
— A mnie przy pracy, mimo tęsknoty, zbiegły tak żywo — wtrąciła Cecylja.
— Kuzynka była zagranicą? — spytał marszałek.
— Przez całe lat dwa podróżowaliśmy z państwem S. Zwiedziłam z nimi Włochy, Szwajcarję, Niemcy, Paryż i Londyn — poczęła Cecylja, chcąc prostą opowieścią ostudzić nieco rozmowę.
— Prawdziwa opieka Boża nad sierotą — rzekła starościna.
— Jakże się to potem kuzyneczce nasz kraj wydał? — spytał marszałek.
— O! jak swój, jak rodzony, jak ten, do którego się nawet pod neapolitańskiem niebem tęskniło.
Rozmowa, w ciągu której ani na chwilę marszałek nie spuścił z oka pięknej kuzynki, co ją niezmiernie mieszało, trwała jeszcze chwilę, aż nadjechali Hen-