Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

choć wdzięczna za nią, tak wkońcu była zmieszana i zmęczona może, że się wyślizgnęła z pokoju. Marszałek przysiadł się zaraz do starościny.
— Kochana ciociu! — zawołał. — Cóż to za urocze zjawisko ta Cesia nasza! jaka to dystynkcja, wdzięk, powaga!
— O, to nic jeszcze, — odezwała się staruszka — ale gdybyś wiedział, ile w tej główce rozumu, ile energji w tem sercu, jakie to poczciwe, dobre, poświęcające się dziecię! Bo, proszę cię, ona, której się najświetniejsze miejsca stręczyły, naprzykład u księstwa M., odrzuciła wszystko, aby tu ze mną przebyć smutnie czas jakiś w tej mojej biedzie i tęsknicy. Jakie to pracowite, niezmordowane...
— Jestem prawdziwie widokiem jej zachwycony — mówił marszałek.
W tej chwili Henryk i Julek wyszli z pokoju, a gość, westchnąwszy, kończył:
— Naco jej szukać cudzych bogów? Jabym był najszczęśliwszy, gdybym taką opiekunkę, nauczycielkę, zyskał dla moich dzieci! O, mój Boże!
Babka, trochę zdziwiona, podniosła oczy. Oboje na ten raz zamilkli. Staruszka pomyślała, że jużci dla siostrzenicy nie byłoby w tem nic ani dziwnego, ani zdrożnego; ale... żal jej było Cesi dla siebie.
Przed wieczorem marszałek się wymknął na miasto, dziękując za wieczerzę, i dopiero w godzinę dobrą powrócił. Siedziano jeszcze w salonie, a gdy rozchodzić się przyszło, używając przywileju kuzyna, gość zaszedł do pokoju Cesi. Tu nastąpiły nowe uniesienia nad mnóstwem rzeczy, z takim smakiem ułożonych, tak dobranych, i rozmowa, w której całą swej duszy tęsknicę starał się wylać marszałek, odmalować swe prace nieustanne dla dobra ogółu i t. p. Henryk i Julek zaczęli poziewać i wymknęli się na górę, nie mogąc wmieszać się do rozmowy. Marszałek pozostał, rozparty w fotelu, choć godzina była późna, choć Cesia kilka razy spoglądała na zegarek. Nie-