Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

prędko, sam prawie utrzymując monologiem niewiele podsycaną rozmowę, pożegnał dosyć zakłopotaną kuzynkę, na której rączce złożył pocałunek gorący.
Rączka ta, którą mu dosyć niechętnie podano, posłużyła jeszcze za temat do nowych uwielbień. Był i nią zachwycony, bo rzeczywiście rękę panna Cecylja miała klasycznie piękną.
Gdy się drzwi za tym złotym Bolkiem zamknęły wreszcie, biedne dziewczę odetchnęło i rzuciło się w fotel, znużone, niespokojne, z uczuciem jakiegoś niesmaku, prawie wstrętu, choć sobie wyrzucała to, jak grzech.
Marszałek zwykle nie bawił w Zawiechowie dłużej nad godzin kilka. Rozliczne jego zajęcia urzędowe, niespodziane listy i t. p. zmuszały go zawsze tę najukochańszą ciocię żegnać nadzwyczaj prędko, choć mu tu dobrze było, jak w raju. Zdawało się więc, że i tym razem pewnie wylew czułości dłużej nie potrwa. Piotrusia, która u starego kamerdynera miała pewną wziętość, ostrożnie poszła się dowiadywać o dzień następny, dla zorjentowania się z obiadem. Pan Józef szepnął jej na ucho, iż prawdopodobnie cały dzień zabawią nazajutrz.
Rozmowa poufna między dwojgiem sług starych, co się znali jeszcze za gorętszych czasów, gdy panna Marjanna była zachwycającą subretką, a pan Józef ślicznym chłopakiem, gdy po kątach kradło się całusy — rozmowa ta była nadzwyczaj szczera i otwarta. Stary pan Józef śmiał się.
— Jabym nie zaręczył, — rzekł zcicha — żebyśmy i dłużej nie zabawili. — Ja go znam, mój miły Boże, lepiej, niż siebie samego. Gęba mu się nie zamykała, tak pannę Cecylję chwalił. To bałamut, jakiego świat nie widział. Wdowiec, dzieci ma, łysy, a zobaczy pani Piotruska, że będzie smalił do niej cholewki.
Klucznica odskoczyła oburzona, żegnając się znakiem krzyża świętego.