Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

— Wstydźże się oto takie herezje prawić! — odparła. — A toć krewni między sobą... niechże Bóg uchowa.
— Eh, — rzekł spokojnie Józef — po ludziach to chodzi... Ale ba! A u mojego marszałka co na placu, to nieprzyjaciel... strasznie romansowy.
— To niechby się żenił — z oburzeniem dodała Piotruska.
— A co tu pomoże ożenienie? Nieboszczka pani, świeć Panie nad jej duszą, trzymała go dobrze... a co to pomogło? Z urzędu jeździł i po wszystkich dworkach panny bałamucił, że już o ekonomównach nie mówię, bo...
Tu Józef splunął, a Piotruska się namarszczyła.
— Żeby mu zaś tu coś takiego do głowy przyszło, — dodała — temu nie wierzę.
— Hę, hę! — rozśmiał się Józef — zobaczycie.
Pomimo niedowiarstwa Piotrusi, uderzyło ją to, że nazajutrz zrana marszałek, wyświeżony, wyperfumowany, przyszedł najprzód do panny Cecylji, która na widok jego poważniejszą przybrała postać niż zwykle i przywitała go bardzo chłodno.
Podczas kawy, podanej u starościny, Cesia była w ogrodzie. Boleś dla cioci czulszy był, niż kiedykolwiek, w dowód czego nawet zaległą pensyjkę jej wypłacił i po dłuższej rozmowie oświadczył starościnie, iż namyśliwszy się dobrze, mógłby pannie Cecylji warunki pobytu w swoim domu uczynić bardzo korzystnemi.
— Ciocia dobrodziejka nie uwierzy, co to jest na obcych się spuszczać, dzieci oddać ludziom, nie mającym serca, wprowadzać do domu osoby nieznane. Nieustanna troska. Ja ciągle w rozjazdach, Cesia byłaby dla nich opiekuńczym aniołem. Cóż może być stosowniejszego, jak opieka kuzynki, a dla mnie byłoby to uspokojeniem.
Mówił długo, a że starościnie prawie wszystko wmówić było można, choć zrazu myśl ta dziwną się