Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

szczególniej Julek, bo Henryś był ciągle smutny, zatopiony w sobie i niespokojny. Cesia napróżno usiłowała go z tego usposobienia wyprowadzić. Coś mu na sercu i duszy ciążyło.
Spodziewali się wszyscy, że marszałek, dla którego czas był tak drogi, wieczorem pożegna ciocię i nazajutrz zpowrotem do zajęć swych urzędowych wyruszy. Lecz ożywiony bardzo, tak się tu jakoś dobrze znajdował przy ukochanej cioci, iż postanowił część jeszcze dnia następnego pozostać, za co mu starościna najczulej podziękowała.
— Tu przynajmniej człowiek wytchnie trochę i o wszystkich troskach zapomni, — mówił Bolek — a mnie się to tak rzadko zdarza, bym sercu mógł dogodzić.
Cały wieczór najwięcej znowu mówił z kuzynką, opisując jej dom swój, życie i wtrącając nieznacznie nadzieję, że ona kiedyś z braćmi zechce go może odwiedzić, czem go prawdziwie uszczęśliwi.
Panna Cecylja nic nie odpowiedziała.
— Ja konie przyślę, rozstawię, — dodał marszałek — wybiorę taki czas, żeby nam żaden obcy gość nie zamącił familijnej tej uroczystości, bo to dla mnie będzie prawdziwa feta! Panna Cecylja zobaczy mój domek, ogród, okolicę... która, sądzę, że jej się podobać powinna.
Julkowi bardzo się ten projekt uśmiechał; Henryk, jak zwykle, chodził posępny i zamyślony.
Tegoż wieczora, po rozstaniu się ze starościną, odprowadzając Cesię do jej pokoju, wcisnął się do niej pan marszałek i, niby odniechcenia, na chwilkę zasiadł w fotelu, a pozostał z godzinę. Tematem pogadanki było jego serce, które nigdy w życiu nie zostało zrozumiane, ocenione... jego czułość, której się tyle napróżno wylało, marzenia młodzieńcze, ścigające go teraz jeszcze, pragnienie cichego szczęścia. Wzdychał, gładził łysinę, był melancholiczny, szukał oczów i wejrzenia Cesi, ale się z niemi spotkać nie mógł.