Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

Znajdował ją dziwnie zimną i ostygłą i zapytał, czy ona marzeń podobnych nie przechodziła. Spojrzała mu w oczy surowo.
— Kochany kuzynie, — rzekła — wy szczęśliwi, którym nie zbywa ani na powszednim chlebie, ani na obmyślanej przyszłości, możecie latać w obłoki za widmami marzeń... ale nam to wzbroniono. Powiedz mi, za kogobyś mnie miał, gdybym, patrząc na tę moją biedną, znękaną staruszkę, na dwóch braci, błąkających się bez celu po tym ciasnym świecie naszej parafji, sama sierota... bez jutra... rozmarzała się takiemi poezjami życia?
Marszałek zmieszał się nieco.
— Ale, mój Boże, — zawołał — to nie przeszkadza kochać, marzyć i osładzać sobie rzeczywistość ideałami choć we snach. Ja ciocię także kocham bardzo, ale jej położenia, do którego nawykła, nie widzę tak bolesnem. Osładza je taka miła i dobra, a przywiązana rodzina. Co się tyczy chłopców... z ich imieniem i powierzchownością, przy poczciwych sercach — możnaż się tak bardzo o przyszłość troskać? A kuzynka... kuzynka masz ją przed sobą, jaką zechcesz, bo się o twoją rękę dobijać będą.
Cesia rozśmiała się smutnie.
— Ja, — rzekła — inaczej widzę jakoś to wszystko, a o sobie, wierz mi, kuzynku, najmniej myślę. Tymczasem trzeba radzić babce i braciom.
— Ale cóż kuzynka im poradzić możesz? — spytał marszałek.
— Nie wiem jeszcze, — odezwało się dziewczę — zobaczymy. Za krótko tu jestem. Otwarcie tylko powiem, że dobrzy, poczciwi moi braciszkowie próżnują.
— Ale cóż robić mają? — zdumiony podchwycił z dobrą wiarą marszałek. — Horyszkom nie wypada iść w służbę, ani się lada czem zająć.
— Lada czem, byle zająć! — przerwała Cesia żywo.
Marszałek zamilkł trochę.