gólniej nawracaniu kuzynki, nie czuł, żeby w tem znaczny postęp uczynił, lecz nie tracił znać nadziei, bo raz jeszcze prosił starościny, ażeby mu Cesię namawiała, co ona najuroczyściej przyrzekła. Po obiedzie i kawie konie zaszły i Cecylja odetchnęła lżej, gdy po pożegnaniach najczulszych ujrzała marszałka, oddalającego się nareszcie.
Nie na tem koniec był przecie. W pokoju swoim znalazła list od kuzynka, widocznie z wielkiem staraniem wystylizowany, w którym urzędownie proponował jej dom swój, opiekę nad dziećmi i klucze gospodyni domu. Rzuciwszy nań ledwie okiem, zmięła go i zasunęła między niepotrzebne papiery, ale łza zakręciła się jej w oku.
Babka, wierna swojemu przyrzeczeniu, od tego wieczora, rozczulona wielce pobytem Bolka i uczynionemi przez niego ofiarami, poczęła nawracanie Cesi. Dozwalając mówić staruszce, nie sprzeciwiając się jej wcale, Cesia słuchała bardzo cierpliwie, a naglona pytaniami, odpowiadała tylko, że jej w Zawiechowie najlepiej.
— Babcia mnie przecie nie wypędzi.
Starościna kończyła wtedy uściskiem i milczeniem. Biedna staruszka chciałaby wszystkim dogodzić i usłużyć, nie wiedząc dobrze, co radzić, a co odradzać. Namowy jej jednak niczemby były jeszcze, gdyby jakimś dziwnym sposobem Piotrusia nie dowiedziała się o projekcie, a że, mimo drwin starego Józefa, nic w tem znowu zdrożnego nie widziała, wzięła więc na siebie popieranie marszałka i starościny. W duszy, choć kochała Cesię, zaczynała się jej obawiać i wyrozumowała sobie, że to czyni dla jej własnego dobra, gdy w istocie trochę się jej pozbyć była rada. Panna Cecylja zaglądała po kątach, wymagała czasem jakiegoś niesłychanego porządku i czystości, a z każdym dniem nowe jakieś objawiała żądanie ulepszeń różnych, czego Piotrusia nie znosiła.
— Ale bo — mówiła sama sobie — kiedy jej tu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/131
Ta strona została skorygowana.