Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

chorego z Połonnego-Hruda i znużony, przekąsiwszy, legł spać. Wieczór był ciemny, chmurny i deszczyk poprószał, a że w taki słotny czas, mówią ludzie, śpi się najlepiej, po pracy zaś kamienny sen zwykle przychodzi, nie dziw, że ksiądz Kulebiaka tak twardo usnął, iż mimo ponowionego stukania w okiennicę, nic a nic nie słyszał. Marzył tylko, iż okrutnie na dworze grzmiało.
W drugiej izdebce na tapczanie sypiał zakrystjan Bąkiewicz, który wieczorem pijał piwo i po niem także sen miał kapitalny; jednakże wkońcu walenie w okiennicę zmusiło go zerwać się i, na łokciu sparłszy, posłuchać.
Nie było wątpliwości: ktoś bez miłosierdzia tłukł w okiennicę pokoju księdza wikarego. Bąkiewicz, człowiek bojaźliwy, przeżegnał się i skoczył do drugiej izby. Wikary chrapał, a zewnątrz bębniono coraz żywiej i głośniej.
Zakrystjan chwycił wikarego za rękę.
— Ojcze, ojcze! — zawołał. — Coś się stało... ktoś pod oknem wali.
Zerwał się wikary.
— Co to jest? która godzina?
— Godziny nie wiem, ale ktoś stuka.
Ksiądz Kulebiaka, choćby najmocniej spał, przebudziwszy się, natychmiast był przytomny.
— Idź, świecę zapal i drzwi otwórz... a prędzej!
Zwinął się Bąkiewicz, kilka razy potrąciwszy w izbie sprzęty, a wikary już, przeżegnawszy się, sutannę i buty wciągał, przeczuwając, iż będzie pewnie gdzieś potrzebny.
Gdy świeca zapalona została, a stukanie nie ustawało, Bąkiewicz odryglował drzwi i począł wołać:
— A kto tam?
W mroku postrzegł powóz, czterema końmi w poręcz zaprzężony, i parę osób kręcących się koło niego. W tejże chwili mężczyzna w płaszczu, prowadząc