Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

pod rękę kobietę okrytą mantylką, zbliżył się ku drzwiom i wszedł na wikarję.
Ksiądz Kulebiaka wychodził z alkierza, w którym spał, gdy ujrzał przed sobą stojącego Henrysia Horyszkę z panną Hanną Sławczyńską, spuszczającą oczy — spojrzał, ręce rozpostarł i osłupiał.
— A to co? w imię Ojca i Syna? A to co się stało?
Henryk puścił rękę panny, która obejrzała się, znalazła krzesło i padła na nie, oczy zasłaniając, a sam przystąpił żywo do księdza, wołając głosem przerywanym, zdyszany i wylękły:
— Ojcze dobrodzieju! ty, który... ty, co... jesteś przyjacielem naszego domu, do ciebie po ratunek przybywamy... daj nam ślub!
Ksiądz Kulebiaka aż się żachnął.
— Sfiksowałeś, czy co? bez zapowiedzi? bez pozwolenia rodzicielskiego? Co ci jest? z kim?
Twarzy był nie dojrzał, bo Hanna ją osłaniała.
— Ja kocham pannę Hannę Sławczyńską, — zawołał, prawie od przytomności odchodząc, Henryk — ona mi jest wzajemna, a ojciec tyran chce ją zmusić...
Przykląkł przed księdzem, który znowu się cofnął.
— A to komedja! — odparł. — Co wam jest? Cóż to będzie za ślub, per dominum pstrum. I asindziej, panie Henryku, mogłeś na to rachować, myśleć, że ja taki ślub waćpanu dam, abym potem, nie mówię już, rekolekcje odsiadywał... mniejsza z tem, ale na śmiech się wystawił i na wspólnictwo takiego szałapuctwa. Co waćpanu w głowie? gdzieś rozum podział?
Panna siedziała ciągle z zakrytemi oczyma.
— Ojcze! — zaczynając go już po rękach całować i lamentując żałośnie, wołał Henryś — nie gub mnie, nie gub panny. Zlituj się! A nie dasz ślubu, to stanie się co gorszego: pojedziemy na kraj świata.
Ksiądz Kulebiaka ze smutną twarzą stał nieporuszony wcale.
— Gorszego, — rzekł — trudno już, aby się co