Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Sławczyńskiemu od krzyku tchu brakło. Wołał tylko, dławiąc się:
— Jest!... jest!
Wtem w progu już izby słabo mu się zrobiło... uchwycił się za piersi. Ksiądz Kulebiaka, zobaczywszy to, pobiegł ku niemu, a Mazurowicz, jak wściekły, rzucił się na Henryka.
— Ty jakiś!
— Stój, bo ci łeb rozwalę! — krzyknął Horyszko. — Chcesz się bić, choćby na śmierć, dobrze; ale nie tu i nie jak parobcy.
— Bić się... tak... bić!
I sunął się Mazurowicz na niego.
— Daj mi broń! masz broń?
W dwóch kieszeniach Mazurowicza sterczały pistolety. W pierwszym impecie Horyszko rzucił się nań i wyrwał mu jeden. Stało się to w mgnieniu oka. Ksiądz Kulebiaka, trzeźwiący nawpół omdlałego Sławczyńskiego, nie miał czasu się obejrzeć, ani krzyknąć, gdy już dwaj rywale zmierzyli do siebie. Rozległy się w izdebce spokojnej dwa strzały i krzyk bolesny a wrzawa. Mazurowicz stał wśród dymu, a Henryś chwycił się za piersi, potem oparł o stół i runął, zawoławszy:
— Hanna!
Z drugiego pokoju wbiegła panna Sławczyńska, jak obłąkana. Ojciec, ujrzawszy ją, odzyskał przytomność i pochwycił, wołając:
— Do powozu! do domu! Mazurowicz, pomagaj!
Mazurowicz, z za kłębów dymu zobaczywszy leżącego we krwi Horyszkę, zbladł... chciał uciekać, gdy głos ojca zahuczał:
— Ma, na co zarobił. Do powozu i do domu!
Oprzytomniał dopiero narzeczony i, chociaż panna odtrąciła go ze wstrętem, tuląc się sama do ojca, poszedł za nią i za Sławczyńskim.
Wikary już klęczał na ziemi przy ranionym, usiłując dojrzeć rany, łamiąc ręce i niebardzo wiedząc,