Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

co począć. Wrzawa, przed chwilą ogromna, nagle ucichła, powozy potoczyły się od wikarji, ale z drugiej strony od probostwa i miasteczka, poprzebudzani strzałami, nadbiegli ludzie, sądząc, że rozbójnicy napadli księdza Kulebiakę.
Kto wszedł na próg i zobaczył leżącego na ziemi, osłupiał, nie mogąc zrozumieć, co się stało, a Bąkiewicz, ze strachu i obłędu jakiegoś, mówić i tłumaczyć się nie mógł.
— Kto w Boga wierzy po cyrulika, a prędzej! — wołał wikary. — Krew upływa, a ja ratować nie umiem.
Chłopiec z probostwa skoczył do miasteczka; tymczasem ksiądz z zakrystjanem wzięli powoli biednego omdlałego Henryka i złożyli go ostrożnie na łóżku. Krew, którą chustami starano się tamować, buchała; chłopak był blady, jak trup, i bezprzytomny. Bliżej oglądając, ksiądz mógł się przekonać, iż kula nie tknęła szczęściem piersi, ale rozszarpała prawą nogę.
Wikary ze łzami w oczach stał nad łóżkiem, modląc się i czekając na ratunek. Wnet też, opamiętawszy się nieco, ludzi tłoczących się odprawił z tem, że przypadek się stał, o którym niema co gadać wiele.
— Idźcie spać, kto ratować nie może, i żeby z tego paplaniny nie było. Z Bogiem! z Bogiem!
Pozamykano drzwi i cicho znowu zrobiło się na wikarji; tylko konie Henryka stały z woźnicą przed domem; zatrzymać je było trzeba, aby chorego odwieźć, lub się niemi w potrzebie posłużyć.
Wiekiem się wydawało oczekiwanie, dopóki obudzony felczer nie przybiegł, blady i wystraszony. Wzięto się do rozcinania sukni i szukania kuli, ale na to cyrulik nie starczył, trzeba było konie z kartką wyprawić po doktora. Nowa zwłoka nastąpiła; lecz Żydek przynajmniej krew zatamował nieco, a Henryś przyszedł do przytomności na chwilę. Rzucił oczyma dokoła, zobaczył obce twarze, uczuł płynącą krew ciepłą i omdlał znowu.