Doktór Hordziszewski nie należał do przyjaciół pałacu w Zawiechowie. Rodzina upadła wcale dlań uroku nie miała; młodych chłopców bardzo prozaicznie nazywał trutniami, a ile razy kto nad losem ich się użalał, krótko i węzłowato mówił:
— Sami sobie winni... dobrze im tak.
W ogólności, sam podobno będąc synem kowala, człek prostej kondycji, jak u nas mawiano, szlachty i panów nie lubił. Do starościny, gdy parę razy zachorowała, dał się wziąć i radził jej a pilnował; ale w czułości żadne nie wpadał i szczególnych nie okazywał sympatyj. Pomimo to nie wątpił ksiądz Kulebiaka, iż w takim wypadku pomocy swej nie odmówi. Jakoż w pół godziny wszedł chłodny i poważny Hordziszewski, pytając:
— Cóż to się tam stało, mój księże?
— Jest tu ranny Horyszko, który pomocy waszej potrzebuje, tyle tylko mogę powiedzieć.
— A ja też nieciekawy tak dalece, więcej wiedzieć nie potrzebuję — odezwał się Hordziszewski, idąc do alkierza, w którym na łóżku leżał omdlały Henryk, a przy nim stali cyrulik i Bąkiewicz.
Doktór, zdaleka dojrzawszy twarzy, ramionami ruszył.
— Wody ciepłej, gąbki i czego potrzeba — odezwał się do cyrulika, zrzucając surdut i przystępując do łóżka.
Odkryto poszarpaną nogę. Kula w niej tkwiła... trzeba było sondę zapuszczać i dobywać ją. Ból ocucił chorego; ale Hordziszewski, wcale na nic i na nikogo nie zważając, widział tylko ranę i nią się zajmował. Nie była ona niebezpieczna, ale bolesna i długiego starania wymagająca. Z położenia kuli, która się o kość oślizgnęła, trudno było zaręczyć, czy jej nie naruszyła. Henryk syknął kilka razy, lecz zniósł opatrywanie cierpliwie... więcej daleko bolały go nieszczęśliwe następstwa tego szalonego kroku, na który się ważył, wrażenie, jakie to uczyni na babce i na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/142
Ta strona została skorygowana.