siostrze, w sąsiedztwie wreszcie. W głowie mu się mąciło. Hordziszewski dokonał, co było potrzeba, z zimną krwią, sobie właściwą. Niecierpiał pieszczot niemęskich i był dla wydelikaconych nielitościwym szydercą, ale poczciwe serce ludzkie biło w tej piersi, szorstką skórą pokrytej. Podobało mu się to, że Henryk miał męstwo. Obmywszy ręce, zbliżył się i siadł przy nim.
— Panie Henryku, — rzekł — wiesz, że ja bałamuctwa żadnego i komedjanctwa nie lubię, w sentymentalizmy się nie wdaję, ale gdzie radzić trzeba, robię, co mogę.
Skinął na wikarego, który stał w ciągu całej operacji ze złożonemi rękami na uboczu i modlił się pocichu, a cyrulika i Bąkiewicza, dając znak ręką, odprawił.
— Nie potrzebujecie mi mówić, co się stało — zaczął. — Domyślam się, że sprawa pewnie z Mazurowiczem o pannę. Co się stało, na to już rady niema. Staruszkę trzeba oszczędzić. Cóż tu począć? Czy lepiej go tu na wikarji zostawić, czy pocichu odnieść do pałacu? czy dać znać i komu?
Henryk słuchał milczący, jakby już woli swej nie miał. Wikary ręce łamał.
— Bóg widzi, — zawołał — zgłupiałem, nic nie poradzę! — Pochwycił się za głowę. — Biedna starościna! A w sąsiedztwie, w domu Sławczyńskich, co za skandal, co za nieszczęście!
Doktór usta wykrzywił.
— Jeśli mogę prosić, — odezwał się Henryś słabym głosem — niechby Julkowi kto dał znać i przyprowadził go tu.
— Julek dobry chłopiec, — rzekł wikary — ale ja powiem szczerze, siostra ma od was wszystkich więcej energji i doświadczenia. Potrzeba dać znać siostrze.
Henryk nie odpowiedział nic. Hordziszewski wstał i podał mu rękę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/143
Ta strona została skorygowana.