Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

— Pokawęczysz trochę, panie Henryku, ale będziesz zdrów. W najgorszym razie, jak Byron, trochę kuleć możesz na nogę. Ja cię dopilnuję. A gdzież mam szukać?
— Jeśli łaska, to w pałacu na górze.
— Dobrze, bo to trzeba gorączki dopilnować. Z przeniesieniem należy nocą pośpieszyć, aby ludzie się nie zbiegali; na materacu łatwo się to da wykonać, a cyrulik dopilnuje.
I z wikarym wyszedł napozór zimny doktór do pierwszej izby.
Ksiądz Kulebiaka namyślał się.
— Tu niema co, — rzekł — posyłać kogo. Ja muszę iść sam. — I wziął za czapkę. — Cyrulik z Bąkiewiczem niech przysposobią nosze.
W sieniach zakrystjan zbliżył się do ucha wikarjuszowi.
— Proszę księdza wikarego, — rzekł — są tu nosze, na których trumny i umarłych noszą; ale to może się nie godzi.
Hordziszewski się rozśmiał.
— Niechże temu drzewa kawałkowi, co służy umarłym, raz się trafi oddać żywemu posługę! — zawołał. — Dajcie pokój zabobonom i daremnym strachom, byle ulgę uczynić choremu.
Ksiądz Kulebiaka, który to miał za jakąś wieszczbę złowrogą, zawahał się i głowę spuścił.
— Nie bądźcie dziećmi — rzekł doktór. — Jemu nie mówcie, na czem go niesiecie, aby to wrażenia nie zrobiło; ale cóż mu to drzewo zaszkodzi?
Wikary przeżegnał się milczący i ruszył wprost do dworu. Z rachuby jego wypadało dostać się jakim sposobem do pałacu, kobiet nie strasząc. Lecz jak to było wykonać? Jedne drzwi wchodowe prowadziły do pałacu z dziedzińca, drugie wrota ciężkie i furtka z zajazdem na stajenne podwórze. Tu ksiądz spodziewał się dobudzić Andruszki. Konie, które Henryka