Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

mywane od wybuchu. Zaczęła szukać, sama nie wiedząc czego ani gdzie. Szło jej o klucz, lecz pochwyciła kilka rzeczy niepotrzebnych i rzuciła, nim się opamiętała.
Andruszka, który posłyszał, że jego kochany panicz był ranny, do ściany się zawrócił, ręce na niej sparł i zaryczał z bólu i żałości.
— Cicho, chłopcze, na miłość Bożą, cicho!
Klucz się znalazł nareszcie; poszli więc drzwi otworzyć, a Andruszka wybiegł przeciwko niosącym Henryka.
We drzwiach stała Piotruska i, zasłoniwszy usta chustką, zanosiła się od płaczu. Godzina była jeszcze tak ranna, że ruchu w domu nie mogła usprawiedliwić. Pomimo największego starania o cichość, gdy przyszło tragi szerokie wnosić, drugą połowę drzwi, zwykle nieporuszanych i zardzewiałych, odmykać, na schody się drapać, szmer powstał taki, iż w pokoju panny Cecylji, na dole od sieni, nie można go było nie posłyszeć. Dziewczę się obudziło, gdy drzwi odmykano... zaczęło się przysłuchiwać bacznie, pochwyciło głosy, rozpoznało, że były obce i trwoga ją jakaś ogarnęła. Dość długo już była w domu, aby być pewną, iż to ranne chodzenie było czemś niezwyczajnem.
Sama nie wiedząc dobrze, co czyni, panna Cecylja wyskoczyła z łóżka i poczęła się przyodziewać, jak mogła najprędzej. Narzuciła na siebie szlafrok i szal i otwarła drzwi. W szarym brzasku poranka, który wpadał otwartym szeroko gankiem, mogła dojrzeć nosze, mozolnie i powoli podnoszone na schody. Za niemi szedł ksiądz Kulebiaka. Rzuciła się ku niemu.
— Ojcze, co się stało?
— Nic, moje dziecko! nic! Męstwa i spokojności. Henryk ranny, niebezpieczeństwa niema... cicho!
Cesia sparła się o ścianę, zbladła i potrzebowała chwilę jakąś spocząć, dla zebrania myśli. Ale to krótko trwało. Uzbrojona w męstwo, które usiłowała zawsze wyrabiać w sobie, posunęła się krokiem odważ-