Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

nym za noszami. Nie wiedziała nic; zdało jej się, że albo nieostrożne obejście się z bronią, albo wypadek na polowaniu mógł być rany przyczyną. Nie domyślała się, nie chciała przypuścić żadnego dramatu.
Z wielką trudnością wniesiono Henryka na górę. Wygodne owe nosze, na których trumny zwykle dźwigano, potrzebowały szerokich drzwi cmentarnych i kościelnych; musiano więc dawno zamknięte odryglować. Gdy w salonie poczęto się niemi mordować, wybiegł Juljan... ledwie coś na siebie narzuciwszy. Bracia, wychowani razem, nawykli do siebie. Charakterów dosyć różnych, by się wzajem dopełniały, kochali się najczulej. Julek, któremu nikt nic nie mówił, przeczuciem przypadł do leżącego na noszach brata i położył mu się, szlochając, na piersi. Zbroczone chusty, blada twarz Henrysia mówiły wiele. Nikt ust nie śmiał otworzyć.
— Ja powinienem umrzeć, Julku... odebrali mi moją Hannę... strzelił do mnie Mazurowicz.
I omdlał.
— Ja go zabiję! — mruknął Juljan ponuro.
Gdy się to działo z rannym, ksiądz Kulebiaka odprowadził pannę Cecylję o parę kroków i wszystko jej opowiedział.
Słuchała blada, ze spuszczonemi oczyma, i drżała. Nie odezwała się długo, a gdy otworzyła usta, szepnęła tylko:
— Babka — i podniosła oczy na wikarego.
— Nie jestem nigdy i w żadnym razie za kłamstwem, — odezwał się ksiądz — lecz zdaje mi się, że i Bóg rozgrzeszy nas, gdy przed staruszką złożymy ranę na nieostrożnie pochwyconą strzelbę. Zabiłaby ją może prawda cała... a cóż jej ona pomoże? Całkiem zaś utaić wypadku niepodobna, bo spyta o Henryka i gorszego się domyślać gotowa, niż jest.
— Dobrze, mój ojcze, — odezwała się Cesia — ale oznajmić to wszystkim należy, aby się kto nie wygadał.