Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

I postąpiła do Henryka, który już leżał na łóżku swojem, a przy niem stali płacząca Piotruska, Julek w gorączce gniewu i Andruszka, który pięści zaciskał ze złości na Mazurowicza.
Cesia wstrzymała księdza Kulebiakę. Zaczynało dnieć dobrze. Starościna, jak wszystkie osoby w wieku, wstawała zwykle bardzo rano; należało więc obmyśleć, jak jej powiedzieć to, czego przed nią ukryć nie było podobna. Ksiądz był najlepszym pośrednikiem, bo staruszka jego energicznemu charakterowi dawała panować nad sobą.
Uścisnąwszy dłoń Henryka i szepnąwszy mu jedno tylko słowo: „męstwa!“ — Cesia zbiegła ubrać się co najprędzej. Pokój jej od sypialni starościny drzwi tylko i ściana dzieliły. Gdy weszła, usłyszała, że już staruszka chodzi po swoim i odmawia pacierze. Skrzypnięcie drzwi u Cecylji zaniepokoiło ją; uchyliła swoje i zajrzała.
— Cóż to, ty nie śpisz?
Nie wiedząc, co odpowiedzieć, wnuczka złożyła wczesne przebudzenie się na piękny ranek wiosenny, chociaż chmurno było i dżdżysto, ale starościna przez swe okna mało co widzieć mogła.
— Ty się, kochanie moje, niepotrzebnie tak zrywasz rano. Młodość snu potrzebuje.
I drzwi zamknęła znowu.
Dzień coraz się robił jaśniejszy. Piotrusia, przychodząca zawsze rano do starościny, nie śmiała się jej teraz pokazać, bo oczy miała nabrzękłe i od płaczu jeszcze wstrzymać się nie mogła. Staruszka zadzwoniła na nią przeze drzwi. Nie było sposobu. Trzy razy szła i zawracała się klucznica, nie chcąc być pierwszą, a tymczasem Cecylja uzbroiła się w męstwo i poważnie weszła do sypialni. Staruszka siedziała w fotelu. Przyklękła przed nią.
— Babciu droga, — rzekła — przyszłam cię zmartwić. — Mała to rzecz, ale ci będzie przykra. Henryczek miał na polowaniu przypadek...