Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

wanie nad sobą i z energją wzięła się do czynu, dzieląc troskliwość swą pomiędzy babkę i brata.
Krótka rozmowa ze starym doktorem, który w niej spodziewał się znaleźć płochą i roztrzepaną dzieweczkę, a spotkał kobietę wykształconą, odważną i dziwnie przytem piękną, co zawsze uroku dodaje — wprawiła zimnego eskulapa w zachwycenie. Słuchał, zdumiewał się i uczuł takie dla niej poszanowanie, iż trochę rubasznie zaraz się jej z niego wyspowiadał. Cesia uprosiła go, aby zszedł do babki i o stanie jej, który ją trwożył, naocznie się przekonał. Hordziszewski był posłuszny.
Starościna wysoce szacowała doktora, ale go nie lubiła. Był dla niej za szorstki, nadto ostro wypowiadał prawdy niemiłe; ale tym razem za Henryczka i staranie około niego gotowa go była po rękach całować. Hordziszewski pulsu dotknął, przypatrzył się staruszce i zalecił coś uspokajającego, sam zaś najlepsze jej dał lekarstwo, bo z uśmiechem i lekceważeniem odezwał się o ranie Henryka.
— Eh, to tam niema nic! — rzekł. — Niech pani będzie spokojna. Wyliże się prędko. Młoda i zdrowa krew, niczem nie zakażona, powietrze wiejskie, wiosna, starania siostry... prędko mu zdrowie powrócą, życzę tylko nie martwić się i być o niego spokojną. Ja ręczę... Nawet przypadek ten nie będzie dla panicza bez korzyści, bo się trochę ustatkuje, a to dobrze.
To mówiąc, w rękę staruszkę pocałował i odszedł. Cesia zaprosiła go jeszcze do swojego pokoju, aby na wypadek i dla Henryka co zapisał, i dla staruszki. Tu chciała mu coś od siebie ofiarować, ale doktór aż się pogniewał.
— Nie wezmę! — zawołał. — Starościna dać nie ma co, a pani ze swojego ciężko zapracowanego grosza gdybyś mnie miała opłacać, udławiłbym się nim. Ja familji nie mam, a pieniędzy wiele nie potrzebuję, niechże usłużę tu dla miłości ludzkiej. To mi wolno i tem się obrażać nie trzeba.