Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

spodziewał się przy egzaminie płaczów panny; ale nad wszelkie oczekiwania znalazł ją energiczną jakoś w osobliwy sposób, wyzywającą, szyderską niemal i spozierającą na przyszłego męża, jak na ofiarę.
Po kilka razy pytał z naciskiem, czy nie była przymuszona. Odpowiedziała, że teraz do ołtarza idzie z dobrej i nieprzymuszonej woli. Mazurowicz miał to za zwycięstwo, ojciec wąsa kręcił, matka wzdychała, a wikary instynktowo czuł w tem niepoczciwą chęć zemsty.
Przy ślubie panna młoda była piękna, ale straszna; oczy jej błyskały jakby gniewem i niecierpliwością. Ślub był niby wyzwaniem do walki, a Mazurowicz, mimo pozornej siły, wyglądał zawczasu na zwyciężonego.
Wiadomość o małżeństwie tem zamknęła usta złośliwym, innym je otwarła. Sławczyński, aby pokazać, że sobie z tego wszystkiego drwi, jeździł po sąsiedztwie i mówił o wypadku otwarcie, dodając, że córkę porwano, mimo oporu, gwałtem i że ci zubożeli Horyszkowie dla pieniędzy to zrobili.
Jakkolwiek pan marszałek Bolesław mieszkał o mil dziesięć i mocno był urzędowaniem zajęty, wprędce doniesiono mu o wszystkiem. Opowiadanie niezupełnie było wierne, przesadzone trochę, lecz wogóle malowało wypadek i pobudki, jakie były. Z Zawiechowa nikt do niego nie pisał, obcy pośpieszyli z tym przysmakiem. Dotknęło to marszałka. Rozmyślał dwa dni... chciał jechać z początku; potem obrachował, że, zbyt jawnie biorąc stronę familji przeciw Sławczyńskim, popularności swej mógłby zaszkodzić. Wypadało mu pozostać neutralnym, a najlepszem na to tłumaczeniem było, iż mu nie dano znać, że mógł nie wiedzieć o niczem.
Tymczasem, gdy Henryk bardzo powolnie do sił i zdrowia przychodził, starościna codzień je traciła. Płakała, modliła się, a godzinami słowa od niej dopytać się nie było podobna.