Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

Henryka. W parę dni spytał siostry, czyby też i u nas w kraju z kwiatków co zrobić można.
— Z kwiatków, z drzew, ze szkółek, z nasion u nas, gdzie tego wszystkiego brak, niemałe, zdaje mi się, ciągnąćby można korzyści.
Julek się śmiał, ale począł marzyć zaraz.
— Wiecie, — dodała Cesia — ja od babci mam pozwolenie; pisałam już zagranicę o ogrodnika i sama się do tego biorę.
— A pieniądze? — zapytał Henryk.
— Na to pieniądze mam, zapracowałam ich trochę. Nie oddałabym na lada co; ale założyć, stworzyć coś i na naszych dwóch włókach dorobić się czegoś... to mi się uśmiecha.
Bracia poczęli z niej szydzić.
— O, bo ty, Cesiu, marzycielka jesteś, poetka, a kraju nie znasz.
— Może być, może, — odpowiedziała — przekonamy się.
Choroba Henryka, ze względu wpływu, jaki siostrze dozwalała wywierać na braci, była prawie szczęśliwym wypadkiem; ale on cierpiał mocno, a przecięte ścięgna niepokoiły Hordziszewskiego. Przeczuwał, że noga sztywną zostanie.
— O, to mi wszystko jedno — mówił Henryk. — Cóż mi tam! Pięknym i zręcznym być nie potrzebuję.
I wzdychał, bo poczciwy chłopak kochał w istocie Hannę pierwszą miłością młodzieńczą i zdało mu się, że dlań na wieki świat zawiązany. Cesia nie byłaby mu wspomniała o wyjściu zamąż panny Hanny, nie chcąc mu dodawać smutku; ale Julek, w oburzeniu przeciwko niej, rodzicom i Mazurowiczowi, wygadał się przed bratem. Henryk dostał gorączki, płakał i przez kilka dni nie dawał się rozerwać nawet siostrze, chociaż nad nim wielką miała władzę. Nakoniec Cesia potrafiła odwrócić zwolna jego uwagę na inne przedmioty.