Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

— Pozwólcie mi, — rzekł wkońcu — zająć się losem waszym, a zobaczycie, że przy moich stosunkach, będę wam pomocnym. Trzeba, żebyście Cesię tylko namówili na to, czego ja dziś wymagać od niej mam pewne prawo. Ona tu nie ma co robić; ja jej dom mój ofiarowałem i ofiaruję i proszę was, byście na nią wpłynęli, żeby zamieszkała u mnie. Sumienie mi nie pozwala zostawić tak samą kuzynkę drogą.
Bracia nie znajdowali w tem nic dziwnego i dziękowali mu serdecznie, chociaż Henryk zasępił się trochę, bo mu żal było rozstać się z Cesią i rachował na to, że się nie rozdzielą. Lecz wobec tego, co się dla niej dobrem zdawało, nie śmiał z egoizmem swym występować.
Nadszedł wostatku dzień pogrzebu. Ksiądz Kulebiaka sprosił od siebie duchowieństwo, które chętnie przybyło. Pogrzeb więc wypadł świetniej, niż się spodziewać było można. W kościele i na cmentarzu znalazło się mnóstwo ludzi. Tu był stary grób familijny, rodzaj kapliczki murowanej, pokrywającej podziemie, gdzie stały już w wielkiej liczbie Horyszków trumny, począwszy od starych, wspaniałych, aż do skromnych, ostatnich. Miejsca już niewiele było dla nowych przybyszów.
Nad grobem wystąpił nie z mową, ale z prostem, serdecznem słowem pożegnania ksiądz Kulebiaka i zakończył je płaczem, od którego wstrzymać się nie mógł. Zapłakali wszyscy... Marszałek batystową chustką zakrył oczy. Julek spuścił się za trumną do lochu, aby ją ustawić i jeszcze raz pożegnać.
Oczy ludzi ciekawie zwracały się na żałobnie ubraną Cecylję, zakwefioną, z twarzą zakrytą, której marszałek rękę podawał; ale nikt do rodziny się nie zbliżył.
Wieczorem w milczeniu wszyscy powrócili do pustego pałacu. Salka starościny stała zamknięta, a w domu tylko płacz Piotrusi się rozlegał.