Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/17

Ta strona została skorygowana.

munduru nosi, to się zaraz ma za wielką figurę... ani przystępuj bez kija.
— Byle Cecylka chora nie była! — szepnęła starościna.
— Otóż masz, — plaskając w grube ręce, poczęła Piotruska — dlaczegoż ma być chora? Żeby też zaraz przypuszczać, co jest na świecie najgorszego. Widzi pani, toć to obraza Boża! Zaraz ma być chora — i gryźć się tem...
— No, no! nie gniewajże się, Piotrusiu moja, nie gniewaj — odezwała się staruszka.
— Na rany Chrystusowe — ciągle łamiąc dłonie sążniste, przerwała impetycznie klucznica, — moja ty pani najsłodsza, a czyżbym ja śmiała na ciebie, mój ty aniele drogi, moja ty królowo... nie mówię już gniewać się, Jezu Chryste! ale...
Słów jej zabrakło, starościna ręce obie wyciągnęła ku niej.
— No, dajże pokój, przepraszam cię, tyś taka dobra!
Rozczulona Piotruska aż przyklęknęła, począwszy ze łzami w ręce staruszkę całować — i popłakały się obie. Energiczniejsza jednak klucznica wstała zaraz, ocierając łzy, zawinęła się żywo i chcąc czemś biedną swą panią rozbawić, już z przymuszonym uśmiechem otwierała usta, gdy drzwi odemknęły się zwolna i siwa głowa starca, okryta jarmułką, ukazała się przez nie. Piotruska postrzegła go pierwsza, twarz się jej rozradowała i obróciła się do pani:
— Szmul, proszę pani starościny! Szmul stary przyszedł! — zawołała.
Posłyszawszy swe nazwisko, Żyd wsunął się do salki, starannie drzwi przymykając. Ubrany był, starym obyczajem, w płaszcz czarny z długiemi rękawami, krojem odwiecznym, zawieszony na ramionach; w rękach trzymał kapelusz z szerokiemi skrzydłami i laskę wysoką ze skówką srebrną. Starościna, uśmiecha-