Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

można. Po pogrzebie jednak spłakana staruszka wróciła do swych zajęć nałogowo... i znowu się krzątała, przerywając łzami i wspomnieniami łajanie sługi.
W parę godzin Julek z marszałkiem powrócili z miasteczka. Ostatni wybierał się już w drogę i koniom kazał przyjść za sobą. Chcąc jednak jeszcze raz sam na sam rozmówić się z piękną kuzynką, wysłał Julka na górę i wszedł do jej pokoju. Cesia czekała nań blada, poruszona — czując, że jedną z najprzykrzejszych chwil w życiu ma do przebycia. Potrzebowała całego męstwa, aby jej podołać.
Marszałek po obiedzie był w dosyć wesołem nawet usposobieniu, o ile żałoba i ledwie zamknięty grób dozwalały.
— Muszę jechać — zawołał, wzdychając i rzucając się na krzesło. — Jestem doprawdy jednym z najnieszczęśliwszych ludzi na tym padole płaczu. Obowiązki rzucają mną, nie dając mi tam, gdziebym chciał, pozostać. Oto i dziś na komisję jakąś jechać tam muszę, gdy takby mi tu było miło... Będę o was niespokojny, a jeśli pozwolicie choć przejazdem się odwiedzić...
— Bardzo wujowi będziemy wdzięczni — dodała Cesia. — Przykro mi tylko, że my, zamiast mu tu dać chwilę wytchnienia, napoiliśmy i poić go musimy goryczą. Podobno najboleśniejsze wyznania zostały mi na chwilę ostatnią.
— Cóż takiego? — podchwycił przestraszony nieco marszałek.
— Dla mnie to szczególniej bolesne — mówiła Cecylja. — Wiecie już o przyczynie śmierci naszej najdroższej babki...
— Mówiono mi o jakimś liście.
— Tak, był list, list okropny, list bezimienny.
— I zginął? — spytał pan Bolesław.
Drżącą ręką dobyła go z kieszonki Cecylja.
— Oto jest, dla was nie powinniśmy mieć tajem-