Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

— Możecie mi powierzyć ten dokument? — zapytał.
— Naco?
— Radbym dojść sprawcy.
— Proszę was, nie czyńcie tego... wzgardzić należy, a nie mścić się... Oddajcie mi list, niech Bóg kary domierzy.
Marszałek zwrócił pismo, wstał i gotował się do odjazdu; Cecylja śmiało i otwarcie spojrzała mu w oczy.
— Widzisz mnie, kochany wuju, spokojną, zrezygnowaną. Nim odjedziesz, zapytam raz jeszcze: czy sądzisz mnie winną? czy możesz przypuścić, żem była płocha aż do zbrodni?
— Ah, nigdy w świecie! — z zapałem podchwycił marszałek, na którego Cecylja coraz większy urok wywierała.
— Dziękuję wam; potrzebuję być czystą w oczach tych, co do mnie należą, a co powie świat, jest mi zupełnie obojętne. Ja się wyrzekłam świata, on dla mnie zamknięty.
Podała mu rękę i żywo odeszła ku oknu; łza się jej kręciła w oku. Pan Bolesław stał jeszcze chwilę i, nie mniej poruszony, poszedł się żegnać z chłopcami. Julek przeprowadził go aż do powozu, wyszła Piotruska, do kolan się schylając i prosząc, aby o nich nie zapominał.
Konie ruszyły przez miasteczko; marszałek kazał się zatrzymać przed Szmulem.
Znalazł starego Izraelitę na górze, odpoczywającego nad książką pobożną. Na widok gościa, dokończywszy naprędce modlitwy, Szmul wyszedł z powitaniem i wskazał mu najparadniejszą kanapę.
— Panie Szmul, — odezwał się przybyły — czy jesteśmy sami i możemy mówić poufnie?
Stary poszedł opatrzyć wszystkie drzwi i powrócił z zapewnieniem, iż niema nikogo.