Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Resurrecturi.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

— Pan z pewnością musisz dużo listów odbierać od różnych osób... z obywateli.
Szmul głową dał znak potwierdzający.
— I mogę się pochwalić, — rzekł — że u mnie korespondencja jest w porządku. Każda rzecz na swojem miejscu, pod alfabetem. Pismo to wielki interes; może się świstek przydać w lat dziesięć i albo zabić, albo wyratować człowieka.
Popatrzył w oczy marszałkowi, jakby dochodził, na co mu się jego korespondencja przydać mogła, aż nagle wpadł na trop.
— Jaśnie pan widział ten list?
— Jaki? — spytał marszałek.
— Ten niepoczciwy, szelmowski, co zabił naszą starościnę.
Nim pan Bolesław miał mu czas odpowiedzieć, Szmul poszedł do czarnej szafy, stojącej w rogu izby, otworzył ją i z szufladki, oznaczonej literą M., wyjął cały pęk listów.
— Tego się łatwo domyśleć, kto to pisał... ja ręczę, że on i ręki nie zmienił... to Mazurowicz.
Rzucił wiązkę listów przed marszałkiem, któremu dosyć było spojrzeć na papier, charakter, a nawet pieczątki, aby nie mieć najmniejszej wątpliwości, że Mazurowicz był autorem anonimu.
— Czegóż on chce? za co się mści? — zawołał. — Żonę wziął. Wszystko skończone. I chłopca omało nie pozbawił życia.
— I dlatego że nie pozbawił, to mu niedosyć — począł Szmul z oburzeniem. — To nie jest żadną tajemnicą: oni z sobą żyją, jak pies z kotem. Kobieta dziesięć razy od niego rozumniejsza, a zdesperowana... niech jaśnie pan sobie pomyśli, co to tam za życie być musi! Ona się z tem wcale przed nim nie tai, że pana Henryka jeszcze kocha, a mówi mu w oczy: „Wydali mnie siłą, wziąłeś mnie mimo mej woli, powinieneś więc wiedzieć, co cię czeka. Zawsze mnie pilnować nie możesz: zemszczę się po kobiecemu!“